Z tego konta już oddano głos na to zdjęcie. Można głosować tylko raz!
Proszę zaznaczyć ocenę!
Opis: Te resztki muru, które widoczne są na załączonej fotografii to ślady po młynie parowym, które jeszcze pozostały po dzień dzisiejszy. Ale nawet przy dużej wyobraźni, trudno odtworzyć oryginalny wygląd tego miejsca. Młyn, który meł mąkę do czasu wybuchu II wojny światowej, dziś już tylko straszy ruinami ścian i zapewne za kilka lat całkowicie zniknie z powierzchni ziemi. Tragiczna historia tego obiektu zaczyna się kilka dni przed wkroczenie do Aleksandrowa Kujawskiego (23 stycznia 1945 r.) wojska I Frontu Białoruskiego, które miało powołać nową władzę w mieście. Żołnierze niemieccy, okupujący dotąd miasto, przeczuwając rychły koniec wojny, opuścili je w pośpiechu; za nimi podążyły służby policyjne i miejskiej administracji cywilnej. Ale zanim wkroczyli czerwonoarmiści, chwilową bezwładzę wykorzystali bracia Pawlakowie. Mateusz mianował siebie komendantem milicji miejskiej, a jego brat Franciszek został burmistrzem. Do pomocy w mig zwerbowali sobie podobnych kompanów po kielichu. Gdy przybyło wojsko Armii Czerwonej, aby powołać Milicję Obywatelską wszystko funkcjonowało w najlepsze od kilku dni i tylko formalnością było stan taki zaakceptować. Pod koniec drugiej dekady stycznia pojawili się w mieście wysłannicy rządu lubelskiego z Nachumem Antonim Alsterem na czele żydowskim komunistą z Rzeszowa (był on oficerem politycznym polskiej armii w ZSRR, funkcjonariuszem organów bezpieczeństwa w PRL-u, a w późniejszych latach został posłem i wiceministrem spraw wewnętrznych) i to oni definitywnie zatwierdzili obsadę personalną i stanowiska aleksandrowskiej władzy ludowej.
Bracia Pawlakowie dziś już nie żyją, ale jedno jest pewne nigdy nie należeli do świętoszków, ani nawet do zwykłych, porządnych ludzi, a posiadając nieograniczoną władzę i nie kontrolowaną przez nikogo pokazali swoje prawdziwe oblicze. Po objęciu władzy, trzęśli miasteczkiem wydawali wyroki i sami je wykonywali. Mieszkających tu od niepamiętnych lat Niemców, skoszarowali w podziemiach Starostwa (dziś Urzędzie Miejskim) oraz w starym młynie parowym. Uwięzionych traktowano w bestialski sposób bito czym popadnie, najczęściej metalowym prętem i nie zważano na to, kto jest bity: mężczyzna, kobieta, czy dziecko. Dodatkową torturą było np. zmuszanie kobiety do tego, aby rany pobitego męża, osobiście polewała słoną wodą. Był tu też taki strażnik, który upodobał sobie zadawanie ciosów młotkiem i do perfekcji opanował uderzenie w potylicę uśmiercanemu aż oczy wyskakiwały na wierzch.
Bicie, poniżanie, gwałcenie kobiet były tu codziennością. W ciągu dnia więźniów ganiano ulicami miasta z wymalowanym białą farbą hakenkrojcem na plecach. Noce spędzali w młynie spali na podłodze wyłożonej sianem i słomą. Ale zwłaszcza nocą strażnicy urządzali sobie rozrywkę kazali komuś uciekać, a gdy ten wdrapał się na żywopłot okalający teren młyna od strony ulicy otrzymywał serię w plecy z automatu. Inną uciechę mieli z wydania rozkazu, by ten, czy ów włożył na głowę czapkę wypełnioną... kałem. Gdy więzione kobiety, gwałcone przez strażników, broniły się dostawały tyle batów, ile hektarów ziemi posiadała rodzina gwałconej. A po zgwałceniu musiała jeszcze pięknie podziękować gwałcicielom. Chociaż kobiety przetrzymywano w innych pomieszczeniach, niż mężczyzn bywało, że to tych mężczyzn zmuszano do dokonywania gwałtu na więźniarkach. Wiezieni ludzie nigdy nie byli pewni jutra, bo strażnicy przychodzili do cel i wyczytywali nazwiska, że niby do szpitala biorą te osoby. Potem słychać było strzały, a rano kazano więźniom zwłoki zakopywać wokół młyna. Zapewne to z tego powodu przedwojenny właściciel młyna Josef Atłas (wówczas mieszkał już w Łodzi), działając w swoim imieniu i nieżyjącego syna Menashe ver Mieczysława Atłasa, w czerwcu 1946 r. wystąpił o przywrócenia posiadania Osady Młyńskiej. Uzyskując korzystne dla siebie postanowienie Sądu, nigdy nie wyegzekwował tego wyroku i nie wszedł w rzeczywiste posiadanie nieruchomości. Być może dotarły do niego informacje mordów dokonywanych na terenie młyna przez funkcjonariuszy MO w 1945 r. na cywilnej ludności pochodzenia niemieckiego, a biorąc pod uwagę konieczność przeprowadzenia ekshumacji oraz przeniesienia zwłok zrezygnował z roszczeń. W 1967 r. Powiatowy Związek Gminnych Spółdzielni Samopomoc Chłopska, potwierdził prawo własności nad zarządzającymi przez spółdzielnię od 1946 r. budynkami byłego młyna na podstawie zasiedzenia.
Taka to smutna historia.